Na stronie używamy cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich wykorzystywanie. Szczegóły znajdziesz w Polityce Prywatności.
unikalne i sprawdzone wypracowania

Kartka z pamiętnika Marcina Borowicza - Stefan Żeromski „Syzyfowe prace”

4 stycznia

Dziś był jeden z najgorszych dni w moim życiu. Musiałem opuścić mój ukochany dom w Gawronkach. Za oknem szalał zimny wiatr i zagarniał śnieg leżący wszędzie niczym biała kołdra. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że sanie, którymi miałem dojechać do szkoły stały już przed domem. 

Śniadanie zjedzone zostało w ponurych nastrojach, nikomu nie chciało się rozmawiać, wszyscy myśleli tylko o tym, jak to będzie. Widziałem na twarzach rodziców, że żal im rozstawać się z jedynakiem. A ja zupełnie straciłem apetyt na myśl, że od dziś będę mieszkał w obcym miejscu, bez rodziców i miejsc, które znam.

Popołudniu wreszcie ruszyliśmy. Całą podróż bardzo się denerwowałem i zastanawiałem, co mnie czeka w Owczarach. Mama cały płakała i patrzyła na mnie z troską, a i tata uronił kilka łez, paląc swoją fajkę. Patrzyłem na białe pola, które mijaliśmy i czułem w sobie narastającą pustkę, która ściskała żołądek. 

Czułem, że ta szkoła, do której mnie odwożą nie będzie dla mnie czymś przyjemnym, ale kilka dni wcześniej rodzice tłumaczyli, że to jedyna możliwość, żebym mógł się czegoś nauczyć.

Kiedy naszym oczom ukazały się budynki w Owczarach, nie mogłem się powstrzymać od płaczu, który aż szarpał za gardło. Rodzice pocieszali, że czas szybko minie, że niedługo będzie wiosna i z radością zasiądziemy do wielkanocnego stołu. Na spotkanie wyszli nauczyciel Wiechowski i jego żona. Pan Wiechowski nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Jego twarz była niczym maska z naklejonym uśmiechem, a oczy patrzyły nieprzyjaźnie. 

W pomieszczeniu, do którego nas wprowadzili państwo Wiechowscy, mój wzrok od razu przykuła dyscyplina wisząca na ścianie i musiałem się powstrzymywać żeby nie uciec stamtąd z płaczem.

Bardzo byłem onieśmielony, kiedy rodzice kazali mi przywitać się dziewczynką, która miała na imię Józia. Potem pani Wiechowska parzyła herbatę, po której tato rozmówił się z nauczycielem. Gdy słuchałem, jak tatuś ustala z tym okropnym człowiekiem wysokość opłaty za mój pobyt w tym strasznym miejscu, czułem się potwornie. Wiedziałem, że już nic nie sprawi, abym mógł wrócić z rodzicami do Gawronek.

Po kolacji rodzice zebrali się do wyjazdu. Stałem na progu z tymi obcymi ludźmi i obserwowałem coraz bardziej oddalających się ode mnie bliskich. Odczułem nagle tak wielką pustkę, że chciałem ich dogonić, zawrócić, ale oni byli już daleko.

Podobne wypracowania do Kartka z pamiętnika Marcina Borowicza - Stefan Żeromski „Syzyfowe prace”